III Rzeczpospolita a Polonia
Legendarny działacz
podziemnej Solidarności Władysław Frasyniuk powiedział “Gazecie Wyborczej"
o zwycięstwie lewicy laickiej nad komunistami w 1989 roku: „To myśmy ich,
k**wa, po-ko-na-li!” Tę wypowiedź znakomicie i celnie zripostował Włodzimierz
Czarzasty z SLD: "Drogi Władysławie Frasyniuku! Żeście komunistów
pokonali? No nie. Wyście się z nami, k.…wa, przy Okrągłym Stole i 4 czerwca
1989 r. do-ga-da-li. Cytując tę polemikę trudno było uniknąć kwiecistego
języka, jednak to właśnie ów język dobrze obrazuje z jaką klasą polityczną mamy
w Polsce do czynienia po 1989 roku.
Owo "dogadanie
się" tzw. konstruktywnej opozycji z komunistami przy Okrągłym Stole
skutkowało między innymi niedopuszczeniem do władzy w Polsce reprezentacji
środowisk patriotycznych i niepodległościowych.
Długo i naiwnie
Polonia na całym świecie oczekiwała otwarcia i działań kolejnych rządów III RP,
w celu inkorporacji Polonii w proces zmian struktury politycznej i społecznej
III Rzeczpospolitej, tak jak to miało miejsce u zarania II Rzeczpospolitej. W
roku czekającej nas 100 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości trudno
przemilczeć fakt, że trzon polityczny, odrodzonej po 123 latach niewoli, II
Rzeczpospolitej rekrutował się w istotnej mierze spośród polskiej emigracji,
począwszy od wielkiego Jana Ignacego Paderewskiego.
Tymczasem, po 1989
roku to Polacy żyjący na emigracji jako pierwsi zostali odepchnięci od udziału
w polskim życiu społecznym i politycznym z jednym zastrzeżeniem: pieniądze
od rodaków spoza kraju powinny nadal płynąć ciepłym strumieniem do Polski.
Gwoli wyjaśnienia: według danych Banku Światowego z 2015 roku, Polonia
amerykańska co roku wysyła do Polski przeszło 900 milionów dolarów; w 2015 roku
Polskie Radio podało, że Polacy z Wielkiej Brytanii każdego roku transferują do
kraju ok. 3 mld funtów.
Po drugiej wojnie
światowej Polonia amerykańska, podobnie jak brytyjska przejęła na siebie
obowiązek walki o reprezentowanie prawdy historycznej i przechowania polskiej
tożsamości narodowej. Celnie wyraził to Kazimierz Łukomski – wiceprezes KPA w
słowach:” Naszym wspólnym obowiązkiem jest: reprezentować wobec świata
rzeczywiste interesy i aspiracje narodu polskiego oraz informować o rozwoju
sytuacji w Polsce i jej dążeniach, potrzebach i prawach.” Nic dziwnego,
że za to właśnie Polonia, tak na kontynencie, jak i za Oceanem była
inwigilowana i rozbijana przez wrogów Polski i proces ten bynajmniej nie
zatrzymał się w 1989 roku. Doktryna wszystkich służb PRL, a zwłaszcza ich
ostatniego szefa gen. Kiszczaka zakładała dezintegrację polonijnych organizacji
poprzez wprowadzanie do nich agentów wpływu.
Mimo, że PRL u nie ma
już od blisko 30 lat, jednak wiele z osób, "zadaniowanych" do
niszczenia emigracji nadal bryluje na rautach w polskich placówkach
dyplomatycznych, paradach i uroczystościach religijnych. Do
dziś kuleje proces odkłamywania historii emigracji w oparciu o archiwalne
zbiory IPN, w tym tzw. zbiór zastrzeżony. Odnosi się wrażenie, że historycy
koncentrują się chętnie na pierwszych latach powojennych, ale jak ognia unikają
np. okresu lat 80 tych, przecież kluczowych także dla naszej współczesności i
budowania wielu karier, także na emigracji.
Doskonałą ilustracją
procesu odsunięcia Polonii (emigracji) od wpływu na rozwój suwerennej Polski
była pewna dyplomatyczna podróż. Na początku 1990 roku, ówczesny - pierwszy,
jak to podkreślano po 1945 roku -
niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki, podczas wizyty Londynie nie
spotkał się z prezydentem RP na uchodźstwie Ryszardem Kaczorowskim, bo
uznał, że spotkanie byłoby „poniżające wobec prezydenta Jaruzelskiego,
swojego rządu i państwa”. Dokument, będący zapisem tej
dyplomatycznej hańby, dopiero po latach ujawnił dyrektor Wojskowego Biura
Historycznego MON, dr hab. Sławomir Cenckiewicz. Podczas spotkania z Polonią,
premierowi Mazowieckiemu zadano pytanie: „Dlaczego w jego rządzie są nadal
komuniści, a prezydentem jest W. Jaruzelski”. Premier odpowiedział:
„dzięki tym ludziom doszło do przemian w Polsce, a ja jestem premierem”.
Miarą kompromitacji
owego pierwszego, niekomunistycznego premiera i jego otoczenia, a zwłaszcza
tzw. doradców, jest „Traktat między Rzecząpospolitą Polską a Republiką
Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy” z 17.06.1991. Strona
polska, chcąc za wszelką cenę, normalizacji stosunków z jednoczącymi się
Niemcami, mimo pierwotnego zamiaru, odstąpiła od domagania się odszkodowań i
zwrotu mienia polskich organizacji, skonfiskowanego na mocy tzw. dekretu
Göringa.
Dziś, kiedy kwestia
reparacji powraca, władze niemieckie mówią wprost: "z naszego punktu
widzenia traktat z 1991 roku zamknął ten temat ostatecznie."
Gdy udostępniono
kopię wynegocjowanego porozumienia, specjalistom od prawa międzynarodowego w
Stanach Zjednoczonych z prof. Lenczowskim na czele, zadali oni tylko jedno
pytanie: "Jacy agenci przygotowali ten dokument, skoro nie pada tam ani
słowo o odszkodowaniu dla Polski za straty wojenne, ani o odszkodowaniu dla
polskich ofiar, ani o kwestii restytucji mienia polskiego zagrabionego na
terenie III Rzeszy”. Dziś wiemy więcej o PRL-owskich uwikłaniach nie
tylko szefa MSZ u w rządzie Mazowieckiego, ale i dwóch czołowych doradców do
spraw niemieckich. Dostęp do MSZ-owskiego archiwum i protokołów z negocjacji
prowadzonych tuż po 1989 r. ze stroną niemiecką mógłby tylko dopełnić ten
obraz. 29 lat po rozmowach okrągłego stołu w Stanach Zjednoczonych konsulowie
do spraw Polonii ciągle muszą być oddelegowani z Polski. To tak jakby w armii
do obsługi specjalistycznej armaty zatrudnić płetwonurka. Dla porównania ambasadorem Izraela w USA jest
Amerykanin żydowskiego pochodzenia i w Izraelu nikomu to nie przeszkadza,
bowiem Ron Dermer wychowany na Florydzie i wykształcony w najlepszych
amerykańskich uniwersytetach mówi i zachowuje się jak Amerykanin. Posiada wielu
kolegów ze studiów co jest ogromnym kapitałem społecznym. Znamienne, że tzw.
elity opozycyjne tworząc zręby polskiej polityki zagranicznej po 1989 roku, jak
ognia bały się skorzystać z doświadczeń i rady polskiej emigracji
niepodległościowej, tak na kontynencie jak i w Ameryce, natomiast bez oporu
angażowały do tego byłych funkcjonariuszy aparatu komunistycznego i ich potomków.
Niestety, model ten, z uporem godnym lepszej sprawy, praktykowany jest do dziś.
Finansowanie polonijnych organizacji i projektów
Szybko przystąpiono
do budowania narzędzi, przez które można było „komunikować z Polonią i Polakami
na Wschodzie”. Powołano więc: Stowarzyszenie
"Wspólnota Polska" organizację pozarządową utworzoną w lutym 1990
roku z inicjatywy marszałka Senatu RP pierwszej kadencji prof. Andrzeja
Stelmachowskiego, a potem wiele innych. Kulisy tego procesu ujawnił były dyplomata Krzysztof Baliński w słynnej
już książce "MSZ polski czy antypolski", podając liczne przykłady
lokowania w organizacjach i fundacjach działających w Polsce agentury,
uzupełnianej krewnymi i znajomymi warszawskiego salonu. Stworzono szczelny
system finansowania, dbający o spolegliwość Polonii wobec okrągłostołowego
establishmentu., który funkcjonuje do dziś i ma się dobrze.
Paradoksalnie, efekt
działań tych idących już w dziesiątki organizacji i fundacji jest taki, że im
więcej środków przyznawanych Polonii, tym mniejsze jej zaangażowanie w obronę
dobrego imienia Polski. Minister Kiszczak zapewne chichocze zza grobu, bo
wypełnia się jego słynna doktryna.
I tak, flagowe
polonijne projekty w Ameryce i w Europie milczą w momencie, gdy polska racja
stanu potrzebuje ich wsparcia. Przypomnijmy jak „pięknie zaprezentowała” się
polonijna szkoła liderów na spotkaniu z nowo wybranym Prezydentem Dudą w
ambasadzie w Waszyngtonie. Pod wodzą ambasadora Schnepfa, młodzi polonusi
ochoczo bombardowali pytaniami Prezydenta dobrej zmiany. 14 października 2016 roku w Konsulacie RP w
Kolonii, szef tamtejszej polonijnej rady konsultacyjnej - fasadowego gremium
powołanego jeszcze za rządów PO-PSL -
dziennikarz Bartosz Dudek w obecności senator RP Janiny Sagatowskiej
oświadczył, że "od czasu zmiany rządu Polacy w RFN muszą się wstydzić za
swój kraj".
Na sali wypełnionej
po brzegi polonijnymi prominentami odezwał się tylko jeden głos protestu, który
zresztą panowie prezesi potraktowali ostentacyjnym buczeniem. Ów, tak głośno
wyrażany "wstyd za Polskę dobrej zmiany" nie przeszkadza jednak tym
samym polonijnym działaczom ubiegać się o kolejne granty i dotacje.
Dochodzi już do
takiej schizofrenii, że Polacy, którzy nie otrzymują żadnych finansów z
Warszawy, spontanicznie organizują wsparcia dla premiera Morawieckiego i
polityki polskiego rządu, a ci którzy od lat doją polskiego podatnika, pod
płaszczykiem aktywnej polonijnej aktywności, honorują nagrodami Panów Tusków i
Owsiaków.
Czy rzeczywiście z
Warszawy nie widać tej patologii i pilnej potrzeby ewaluacji systemu, który
generuje tego rodzaju sytuacje?
Jak naprawić ten bałagan?
Po płomiennych
apelach marszałka Senatu Karczewskiego i ministra MSZ Dziedziczaka do Polonii:
„o reagowanie na przejawy antypolonizmu" należy jednak zwrócić uwagę na
kilka istotnych kwestii:
1.Reagowanie na
przejawy antypolonizmu musi mieć miejsce przede wszystkim w krajach, gdzie do takich
aktów dochodzi. (oficjalne protesty, żądanie sprostowania, personalne kontakty
z zagranicznymi mediami itp.)
2. Polonia może się w
to angażować, co zresztą czyni od lat, ale trzeba mieć świadomość, że po
drugiej stronie barykady mamy do czynienia z profesjonalnymi mediami o
globalnym zasięgu, fachowymi produkcjami medialnymi i wpływowymi fundacjami.
3.Autorzy antypolonizmu,
w przeciwieństwie do społeczności polskiej, mają zwykle doskonale zorganizowane
finansowanie od swoich rządów, jak również granty rozmaitych fundacji i
prywatne donacje.
4. Niestety, w
antypolonizm od lat wpisują się także niektóre tzw. polonijne media,
otrzymujące granty z polskiego Senatu oraz niektóre polskie instytucje
funkcjonujące za pieniądze polskiego podatnika. Istotne jest to, aby pieniądze
polskiego narodu służyły obronie dobrego imienia Polski, a nie wspierały
antypolonizm!!!
Ponadto w kraju mamy
zastępy „usłużnych”, "pożytecznych" i „progresywnych” umiejętnie finansowanych
z polskich dotacji, innych źródeł i stronę niemiecką, która w ten sposób przez
lat wychowała sobie w Polsce opiniotwórcze lobby przychylne polityce prowadzonej
przez Berlin. Nie jest przypadkiem, że realizowany do miesięcy scenariusz
"ulica lub zagranica", opiera się głównie na cichym wsparciu nie
tylko niemieckich mediów, ale i władz RFN, czego koronnym dowodem była niedawna
wypowiedź niemieckiej minister obrony w Telewizji ZDF o "potrzebie wspierania ruchu oporu w Polsce".
5.Istotne jest więc
jak najszybsze nakreślenie jednoznacznego i proaktywnego kierunku współpracy,
wskazanie skutecznych narzędzi do realizacji polityki historycznej oraz dobór
efektywnych polityków w Warszawie i równie efektywnych działaczy polonijnych w
państwach mających strategiczne dla Polski znaczenie. Czas na zerwanie z
polityką „miernych, ale wiernych” i unikaniem odpowiedzialności za podejmowane
decyzje.
Konkluzja:
Pragniemy przypomnieć
przedstawiany przez nas w 2016 roku projekt. Powołajmy, tak jak Węgrzy w USA,
rządową fundację, która byłaby wsparciem dla budowania propolskiego lobby.
Zatrudnijmy najlepszych fachowców z USA, Kanady, Niemiec, Wielkiej Brytanii i z
Polski. Niech będzie to „Polska Team”, zespół profesjonalistów komunikujących
się po polsku, ale także po angielsku, francusku czy niemiecku, którzy
potrafiliby stworzyć sieć zintegrowanych polonijnych organizacji. Potem adoptujmy
te rozwiązania w innych krajach. Dokonując tej inwestycji moglibyśmy na dekady
przywrócić dawne znaczenie propolskiego lobbingu w USA i innych krajach, a co
dalej za tym idzie przyciągnąć do Polski inwestycje, finanse Polonii i innych
krajów, tak jak zrobili to Irlandczycy, a także inne nacje.
Odsyłamy Państwa do
naszej prezentacji na stronie Narodowego Instytutu Studiów Strategicznych http://niss.org.pl/jak-stworzyc-propolski-lobbing-w-ameryce/.
Ważne, by sobie
uświadomić, iż dla propolskiego lobbingu w strategicznych dla Polski krajach,
nie wystarcza już weekendowy wolontariat, czy pospolite ruszenie Polonii.
Trzeba konsekwentnie profesjonalizować społeczność polską i przyciągnąć jej
intelektualne zaplecze, bo tylko tak urzeczywistni się postulat ochrony dobrego
imienia Polski za granicą.
Za podsumowanie niech
posłużą efekty badań prowadzonych na Uniwersytecie Kansas. Wynika z nich, że ”1
dolar zainwestowany w lobbing przynosi $220 zysku. (źródło:
Raquel Alexander, Susan Scholz and Stephen Mazza “Measuring Rates of Return for
Lobbying Expenditures: An Empirical Analysis under the American Jobs Creation
Act”).